Bogusław Roguż: Jak to się stało, że jesteś w programie Voice of Poland?
Marek Piekarczyk: Dostałem propozycje i namawiali mnie przez jakiś czas, wcześniej szukali kontaktu ze mną i nie mogli go znaleźć. Podszedłem do tej propozycji poważnie – postanowiłem odrzucić swoje uprzedzenia i sprawdzić oraz przemyśleć wszystko. Mam już dopięte plany koncertowe na ten rok i musiałem wiedzieć jakie terminy rezerwuje Producent. Musiałem dowiedzieć się co mnie tam czeka, czego będą ode mnie wymagali, jakie warunki muszę spełnić i co to jest, bo nie mam czasu siedzieć przed telewizorem i nie wiedziałem dokładnie na czym polega ten program i w co się pakuję. Zacząłem sprawdzać w internecie, Producent przysłał mi harmonogram, założenia, co musiałbym robić, rygory jakie muszę spełnić i stwierdziłem, że tu żartów nie ma.
BR: Możesz powiedzieć coś więcej o tych ograniczeniach, czego nie wolno?
MP: Nie, nie mogę, obowiązuje mnie tajemnica… Przeczytałem scenariusz, zobaczyłem jak to wygląda, jakie są zasady, i zobaczyłem, że nie jest źle i to nie jest taki program, że ja tam będę siedział i gnoił ludzi, jak to czasami jest w programach, gdzie się naśmiewają z tych co próbują jakoś wystartować. Tutaj jest trener, który wybiera głosy w ciemno, nie widząc człowieka, jest obarczony karami, tajemnicami. W ogóle nie można się kontaktować z wykonawcami. Nie znam tam nikogo z wykonawców, nic nie wiem, kto tam ma śpiewać.
BR: Czy to się odbywa na żywo?
MP: Są odcinki live, ale na początku są nagrywane eliminacje. Wiesz, ja siedzę tyłem do sceny, a za mną śpiewają ludzie, walczę o swoją grupę, muszę stworzyć swoją drużynę najlepszych głosów.
BR: Jeszcze nikogo nie słyszałeś?
MP: Z tych wokalistów, nie. Byłem na zdjęciach próbnych i okazało się, że dla producenta moja osoba to było zaskoczenie – moja postawa i otwartość w odbiorze innych i brak zaściankowości, jak stwierdził między innymi. Podobało mu się też to, że nie miałem w wypowiedziach żadnego podtekstu rasistowskiego. Chodzi o to, że każdy z nas ma jakieś „rasizmy”, uprzedzenia w sobie. Ja też je trochę mam, ale je tonuję i przez to, że mieszkałem w Nowym Jorku, jestem bardziej wyczulony na prawa człowieka, poszanowanie odmienności, nie zwracanie uwagi na kolor skóry, orientację seksualną czy religię. Czasem, jak na przykład opowiadam kawał „o Żydach”, to się jednak potem źle czuję… Głupio się czuję i mówię, że to np. cytat. U nas, w Polsce, nie ma żenady, jak się opowiada coś takiego. Nawet osoby publiczne nie wstydzą się obrażać innych z powodu ich odmienności. Robi się tu jeszcze oficjalne nagonki na inność. W tym programie, tylko głos się liczy. Wykonawcy śpiewają za moimi plecami z prawdziwą orkiestrą, na żywo a nie z playbacku, jak gdzie indziej. Nie wiem, jak on wygląda i kto to jest – nie mogę mieć uprzedzeń do wyglądu, bo nie widzę wykonawcy. Zgodziłem się wziąć w tym udział, bo pomyślałem, że mogę pomóc komuś, kogo nikt inny nie zauważy i sobie też pomogę w pewien sposób. Potem przez miesiąc czekałem. Producenci się tam naradzali, plotkarze plotkowali, wszystkie brukowce pisały bzdury o jakichś wykonawcach, o pieniądzach. A ja czekałem, robiąc swoje i przesuwając terminy, które kolidowały ze sobą, bo dałem słowo honoru, że się nie odezwę, iż jestem w tym programie. Nikt o mnie nie mówił, nie pisał, że jestem kandydatem. Wszyscy nimi byli, tylko nie ja. A ja siedziałem cichutko w Bochni, robiłem przygotowania i tylko czekałem, kiedy będzie oficjalny werdykt. I dopiero w zeszłą środę (23.01.2013 r. – przyp. red.) dowiedziałem się, kto będzie ze mną trenerem. No i zmieniło się moje życie, bo to jest całkowicie nowe wyzwanie, nowa przygoda, bardzo trudna, ale lubię wyzwania, bo nie chcę stać się starym, zmurszałym dziadem, a tam napewno nauczę się czegoś nowego.
No i tak się stało: nie dążyłem do tego, nie zabiegałem o to, ale będę pracował w telewizji choć jej nie lubię za bardzo. Mam powody, znam telewizję od podszewki, byłem nawet maszynistą w telewizji krakowskiej w latach siedemdziesiątych i poznałem tą maszynę do mielenia ludzi, chociaż wtedy ona nie była jeszcze taka straszna jak teraz. Pamiętam, że pracując tam jako zwykły robol, tak jak inni pracownicy telewizji patrzyłem na gwiazdy, które przychodziły do programu, jako na masę, która przylazła na plan i przeszkadza. Dlatego wiem, kim my jesteśmy dla ludzi z telewizji, tych którzy tam pracują. Jesteśmy tylko mięsem. Nie ważne kim jesteś. Czy jesteś prezydentem, czy gwiazdą to największym wyróżnieniem jest, kiedy np. kamerzysta chce sobie z tobą zrobić zdjęcie! Bo oni tam widzą codziennie setki różnych ludzi, którzy się tam przewalają jak szara masa. Telewizję uważam za bardzo poważny środek masowego rażenia – to jest najniebezpieczniejsze medium jakie wymyślono na świecie.
BR: A internet?
MP: Internet nie jest taki rażący. Jego działanie jest rozproszone. Internet nie jest tak niebezpieczny dla odbiorców, a raczej niebezpieczny jest w rękach szaleńców. Jest niebezpiecznym narzędziem w rękach głupców, którzy maja do niego dostęp. Robią zło, za pomocą złego słowa, zdjęcia i szantażu, wykorzystując internet w sposób haniebny. I robią to, myśląc, że są anonimowymi. Ci sami ludzie kiedyś pisali anonimy z donosami. Ale nikt w nie jest anonimowy, to tak tylko się tym debilom wydaje, że są ukryci. Wszyscy są bardzo dokładnie zanotowani. I nie ma mowy, że uciekniesz, bo zawsze cię znajdą. Są wyspecjalizowane oddziały Policji do spraw internetowych przestępstw. Teraz komórki są łatwe do zlokalizowania, a co dopiero komputer, z którego wypisuje się bzdury, czy szkaluje niewinnych ludzi by dać upust frustracji czy nienawiści…
Jest to pierwsza część obszernego wywiadu z którego dowiecie się, dlaczego telewizja jest niebezpieczna, jakie projekty Marek już zrealizował i co mu jeszcze chodzi po głowie (oprócz jego syna Filipa :))