Karczma to miejsce, gdzie dają jeść. I dają, są ryby i inne dania, ale tym razem, dodajmy, że po raz kolejny w Karczmie zaserwowano dużą dawkę świetnej muzyki. Na kameralnej scenie zagościli „Krafcy” i „Time for Funk”.
Lubimy „Krafców” i możemy być stronniczy. Od wielu lat kibicujemy zespołowi, cieszymy się z nagranej płyty, nawet zmiany w składzie przyjęliśmy bez paniki. Ale dzisiaj musimy napisać, że „Krafcom” wczoraj, ewidentnie coś nie grało. Mieliśmy nadzieje, że ze sceny podczas ich występu poleci dym, że będzie czad, funky i ogień, ogień, ogień… Nie było. Nie było nie dlatego, że jest nowy wokalista, bo Szczepan ( jak przedstawia się Łukasz Szczepanik) ma wszystko czego trzeba dobremu frontmanowi – nienaganną aparycję, dobry głos, młodość i zapał. Ale ten zapał, nie zamieni się w ogień, jeśli znakomici instrumentaliści stojący za nim będą – grając – patrzyć w ziemię. Jeśli ten zapał nie dostanie podmuchu energii, zaangażowania i pasji, której Wam Panowie nigdy nie brakowało. Złóżmy to na karb dnia, pogody, nieważne, nie gniewajcie się, bo my naprawdę lubimy „Krafców”, ale chcemy ich słuchać w wydaniu piorunującym.
Dobrze, Czas na Funk. Czas na zabawę dźwiękiem. Czas na perfekcyjny aranż, czas na zabawę słowem, głosem, rytmem i czas na zabawę czasem. Po skończonym koncercie rozmawialiśmy z Szymonem Fortuną i obaj nie wiedzieliśmy, jaki jest czas. Bo czas albo umknął, albo na tą chwilę się zatrzymał. Aha, i czas na przestrzeń, bo ta przestrzeń w muzyce mówi wiele o tych, którzy ją swoimi emocjami wypełniają i tworzą. Mówi o ich mentalności, o wewnętrznym spokoju i harmonii, i powtórzmy to jeszcze raz, perfekcji dźwięków, układanych w przestrzeni. Nie wiemy, czy twórcy zespołu, mówiąc w nazwie o czasie, myśleli o tym czasie, który ma nastąpić, czy o tym czasie muzycznym, który jest dla muzyki funk charakterystyczny. Wiemy natomiast, że słuchając ich koncertu, nikt nie ma poczucia czasu straconego.
(BR)