Usłyszałam podczas spowiedzi bardzo ostre słowa, które głęboko zraniły moją osobę, zrównując wszystkie moje chęci do poziomu zera – o historii swojego nawrócenia, upadaniu i powstawaniu, opowiada 17-letnia Agnieszka.
Jesteśmy ludźmi młodymi, mamy swoje troski, problemy, własne grzechy i słabości. Tak łatwo ulegamy innym, tak łatwo dajemy się namówić do zrobienia czegoś, czego nie powinniśmy. Mamy swoje humory i pretensje do samych siebie, że tak łatwo dajemy sobą manipulować. W XXI wieku to nasze „chodzenie do kościoła” nie jest modne, a rówieśnicy mogą naprawdę „dać w kość”, wyśmiewając od fanatyków i dewotów. To w dużym stopniu przyczynia się do obojętnienia młodzieży na sprawy wiary.
Bracie! Siostro! Zadaj sobie proszę pytanie: czy naprawdę wierzysz? Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa, który dla Ciebie umarł i zmartwychwstał?
Jestem zwykłą dziewczyną , taką jak Wy, której marzeniem jest po prostu być blisko Jezusa. Zapewne wiele z Was, podobnie jak ja, upatrywało w tych świętach nowej nadziei, zmian na lepsze, tego że w końcu nadejdzie czas radości, a obojętność na Chrystusa stopnieje. Komu się udało – gratuluję, a w tych, którzy doświadczyli rozczarowania swymi ambicjami, pragnę wlać nadzieję, że jeśli naprawdę się chce być z Nim, to można to osiągnąć. Chcę się z Wami podzielić świadectwem mojego zbliżania się do Boga, które miało miejsce od listopada tego roku.
Kiedyś byłam naprawdę blisko Jezusa, modlitwa przychodziła mi z łatwością, miałam w sobie tyle radości i energii, że po prostu zarażałam nią wszystkich wokół. Niestety wraz z pójściem do nowej szkoły zaczęłam się zmieniać – wcale nie na lepsze. Zaczęłam przeklinać, praktycznie co drugie słowo, kusiły używki, łatwo wybuchałam i obrażałam innych, spiskując za ich plecami. Byłam pusta i fałszywa. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że nie przestałam chodzić do kościoła, ale nie czułam w sobie sensu Mszy Świętej. We wspólnocie zostałam tylko dlatego, „bo ludzie będą gadać….” Do spowiedzi jednak nie chodziłam. Wiem, że wiele z Was ma problemy z tym, sakramentem. Muszę przyznać, że sama mam je do teraz, jednak w znacznie mniejszym stopniu. Jestem osobą stosunkowo towarzyską. Lubię spotykać się z ludźmi, co stało się głównym powodem mojego uczęszczania na spotkania Grupy Młodzieżowej działającej w naszej parafii. Co za tym idzie uczestniczyłam też w przygotowaniach do ŚDM, spotkaniach diecezjalnych i dekanalnych, ale nie potrafiłam się włączyć w to całym sercem.
Tak naprawdę pierwszym krokiem, który zmotywował mnie do szukania Chrystusa na nowo, była rozmowa.
Rada pierwsza – daj się znaleźć. Jezus ma swoje metody, by Ci pomóc.
Bardzo wiele zawdzięczam mojemu drogiemu przyjacielowi, który miał odwagę ze mną rozmawiać. Wtedy praktycznie się nie znaliśmy, ale przykładem swojego życia wzbudził we mnie pragnienie bycia w dobrej relacji z Bogiem. Wiedziałam, że tylko Jezus może dać mi taki pokój i optymizm, bo po pierwsze – widziałam jakie świadectwo dawał, a po drugie – pamiętałam, jaka sama byłam, kiedy trzymałam się Boga „rękami i nogami”. To wcale nie było takie proste. Nie potrafiłam się modlić, nie czułam całej tej sytuacji i sama nie wiedziałam, czy jest dla mnie szansa. Dużo czasu poświęciłam na rozmowy z przyjacielem, które coraz jaśniej wskazywały mi drogę.
Rada druga – wszelkie próby odnalezienia Go będą bezowocne, jeśli sami nie będziecie mieć odwagi podjąć radykalnych kroków.
Niemożliwym było zerwanie ze wszystkimi słabościami i okazjami do grzechu, ale możliwym było uklękniecie przed kratkami konfesjonału i wyspowiadanie się. Wykorzystałam moment spowiedzi parafialnej przed Bożym Narodzeniem . Przeżyłam wtedy ogromny zawód. Jeszcze bardziej oddaliłam się od Boga i pozostawałam bardzo sceptyczna wobec kolejnych prób szukania Chrystusa. Usłyszałam podczas spowiedzi bardzo ostre słowa, które głęboko zraniły moją osobę, zrównując wszystkie moje chęci do poziomu zera. Po raz pierwszy od długiego czasu się wtedy rozpłakałam. Miałam ogromny żal – „Boże jeśli naprawdę taki jesteś, to może lepiej żeby Cię nie było”.
Rada trzecia – pod żadnym pozorem nie poddawajcie się! Mimo, że byłam początkowo zbulwersowana teraz wiem, że to było mi potrzebne, by coś we mnie skruszyć, by wzbudzić pewnego rodzaju pokorę i żal.
Moje życie toczyło się dalej. Po tamtej spowiedzi się poddałam, czego żałuję. Nie zmieniałam się na lepsze, a wręcz miałam wrażenie, że jest coraz gorzej, że demoralizuję znajomych z parafialnej Grupy Młodzieżowej. Kolejną konkretną próbę walki o siebie podjęłam dopiero początkiem Wielkiego Postu. Wszystkie te małe bitwy po świętach Bożego Narodzenia kończyły się porażką. Zaczęłam uczęszczać na nabożeństwa starając się wsłuchiwać w kazania pasyjne i rozważania Drogi Krzyżowej. Niestety praktycznie do mnie nie docierały. Nie rozumiałam męki Chrystusa, do teraz trudno jest mi ją pojąć.
Rada czwarta – jeżeli sami nie umiecie się modlić (a jeśli umiecie to też wam nie zaszkodzi) proście o modlitwę. Ona ma ogromną moc!
Poprosiłam o nią trzy osoby, aby prosiły o moje nawrócenie. Ja sama czułam sie też zobowiązana do modlitwy za nich, co zmotywowało mnie do codziennego wieczornego wzniesienia myśli ku Bogu. Coraz częściej udawało mi się też skupić na Mszy Świętej, a nawet przystąpiłam do sakramentu pokuty. Mimo wszystko czułam, że to jeszcze nie to – chciałam czegoś więcej. W tamtym okresie czasu działy się we mnie dziwne rzeczy. Czułam się okropnie i nieustannie się ze wszystkimi kłóciłam. Nienawidziłam siebie za to. Nienawiść towarzyszyła mi na każdym kroku.
Przełomowym momentem mojego nawrócenia była dla mnie Msza Święta, w której uczestniczyłam podczas rekolekcji wielkopostnych w mojej parafii. Kiedy weszłam do kościoła czułam na sobie ogromny ciężar, coś mnie przygniatało. Nie mogłam oddychać, a przed oczami miałam tylko ciemność. Straciłam świadomość Mszy Świętej i słyszałam w sobie głosy, które w moim odczuciu pochodziły od kogoś innego niż ode mnie. Powtarzały „inferno…” co znaczy piekło. Ogarnął mnie wtedy strach i zarazem żal za wszystkie popełnione dotychczas winy. Ból i ciężar, który mnie zgniatał wzmagał się. Było wewnątrz mnie „miejsce, w którym nie ma już nadziei” Byłam zdesperowana i w środku krzyczałam: „Panie Boże ulituj się! Wybaw mnie!” Zostałam wysłuchana i czułam, że sam Jezus mówi do mnie „Przyjmij mnie do swego serca, a zostaniesz zbawiona”. Wtedy rozpoczęła sie Komunia Święta, a ja bez wahania poszłam otworzyć Mu drzwi mego serca. Gdy przyjęłam Ciało Chrystusa, ogarnął mnie pokój i poczułam ulgę. Mogłam złapać głęboki oddech i czułam, że On jest ze mną. Tak mocno pochłonęła mnie wtedy modlitwa dziękczynna, że nie chciałam kończyć. Tak bardzo za Nim tęskniłam.
Rada piąta – Jezus znajdzie do Ciebie drogę tylko bądź otwarty!
Byłam wtedy gotowa rozgłaszać światu jak jest On wielki i cudowny. Sama byłam zaskoczona siłą i odwagą jaką mnie obdarował. Byłam gotowa, by dawać świadectwo! Wtedy zrozumiałam, że moją pierwszą misją jest pogodzenie się z tymi, których zraniłam i proszenie ich o przebaczenie.
Rada szósta – nie bój się wybaczać, ani prosić o wybaczenie. To nie jest oznaka słabości, lecz ogromnej mocy.
Zaczęłam dostrzegać małe gesty, byłam zafascynowana pięknem stworzenia, podziwiałam piękno księżyca przed Wielkanocą. Staram się unikać grzechu jak ognia, coraz bardziej cenię sobie Mękę Chrystusową, której rozważanie dotknęło mnie podczas Triduum Paschalnego. On jest ze mną – nie mam żadnych wątpliwości, co do Jego obecności. Z okazji świąt Zmartwychwstania Pańskiego zmartwychwstała też moja wiara. Pragnę się trzymać Chrystusa, bo to z Niego płynie radość i szczęście!
Jeśli chcesz odnaleźć Chrystusa to bądź gotowy się porwać. Uwierz, że jest warto! Zaufaj – On wie jaką drogą Cię poprowadzić, tylko powiedz mu : TAK! Ja tego chcę!
Życzę Ci drogi bracie i droga siostro abyś spotkał Chrystusa. Polecam się modlitwie +++
Agnieszka – 17 lat.
Fot. Katarzyna Antosz/Diecezjalne Biuro Medialne