W piątek wczesnym rankiem ( choć teraz 4.00 to przecież noc) oficjalny fanklub Marka Piekarczyka, wraz z moją skromną osobą, wyruszył do Warszawy, aby po pierwsze zobaczyć, jak Marek daje radę w Voice of Poland, ale także, żeby wszem i wobec pokazać jakich ma fanów. Do Warszawy podróż była szybka, i przed południem, po śniadaniu i toalecie dotarliśmy do studia, w którym nagrywany jest program. Mnóstwo ludzi, ochrony i zamieszanie.
Przesuwane godziny rozpoczęcia nagrania. Nikt nic nie wie i nie informuje. Wreszcie otwarto podwoje studia i zasiedliśmy na miejscach. Koder z Ryśkiem rozwinęli transparent ze zdjęciem Marka, ale pani od widowni nie wiedziała, czy można go pokazywać, więc lepiej było go zwinąć ( w końcu i tak się pojawił). Zdjęcia można było robić tylko wtedy, kiedy nie było nagrań. Całość spowita tajemnicą, aby nic nie wyciekło poza studio. Chodzi tu głównie o wykonawców, którzy prezentowali swoje możliwości przed trenerami na fotelach. W końcu pojawili się jurorzy i pierwsi wykonawcy. Znamy pierwszą edycje programu i inne produkcje tego typu. Poziom jest różny są wykonawcy słabi, lepsi i genialni. Interesujące są interakcje pomiędzy trenerami. Jest duża polaryzacja poglądów, są drobne uszczypliwościi mikro kłótnie. Towarzystwo dobrane do tego programu wybornie. Tu nie ma wielu różnic. Oprócz jednej, tu jest Marek. Nie możemy wiele napisać, ale z kimkolwiek ze studia rozmawialiśmy, wszyscy zgodnie twierdzili, że ten facet jest super. Że potrafi rozruszać towarzystwo, że łatwo zjednuje sobie publiczność i jest tak po prostu, po ludzku, lubiany. Fanów Marka nie bardzo to dziwiło. Na widowni spotkaliśmy ludzi z fanklubu TSA „Alien”, pogawędziliśmy, pożartowaliśmy, były ciekawe opowieści i dobra zabawa. Jak się okazało na widowni były tylko nasze dwa fankluby. Nagrania trwały długo i nie było okazji z Markiem pogadać (w przerwie przybiliśmy tylko piątki i wręczyliśmy koszulkę fanklubu) o telefonie nie było mowy, trenerów izolował szczelny kordon ochrony. I już mieliśmy wychodzić, kiedy okazało się, że mamy pół godziny do autobusu. Dzięki ochronie mogliśmy poczekać w ciepłym studio, a nie stać na mrozie. I wtedy w końcu spotkaliśmy się ze zmęczonym, ale zadowolonym na nasz widok Markiem. Zrobiliśmy kilka fotek. Pojawiła się także Patrycja Markowska, którą namówiłem na krótki wywiad. Posiedzieliśmy chwilę i pobiegliśmy do autobusu, aby złapać ostatni przed północą pociąg do Bochni. I tu w zasadzie mogłaby skończyć się opowieść, ale… Nie sposób niestety przejść obok sytuacji, które sprawiają, że podróż staje się przygodą. Samo uczestnictwo w nagraniach było czymś nowym, natomiast niczym nowym nie były absurdy na kolei. Pociąg, który przyjeżdża do Krakowa o 4.10, a potem jedzie do Krynicy, stoi na stacjiw Płaszowie półtorej godziny, a do Bochni dojeżdża na 7.00. W związku z tym przesiedliśmy się, kupując oczywiście nowy bilet na Przewozy Regionalne, do osobówki, która powinna być w Bochni o 5.30. No i pojechaliśmy, ale gdzieś na wysokości Zabłocia okazało się, żew pośpiesznym zostawiliśmy transparent fan klubu. Koder i Rychu wyskoczyli po niego w Płaszowie i pomimo tego, że pociąg stał na tym samym peronie i potrzebowali zaledwie kilku minut, aby go zabrać i wskoczyć z powrotem do osobówki, pani konduktor klnąc pod nosem odgwizdała odjazd. My pojechaliśmy, a chłopaki zostali. Spotkaliśmy się szybciej niż sądziliśmy, bo oni wsiedli do kolejnej osobówki. A my dosiedliśmy się do nich w Bieżanowie, bo pociąg, którym jechaliśmy zgasł. Zgasło światło, ogrzewanie i konduktor poinformował nas, że ten pociąg dalej nie pojedzie. Razem dotarliśmy do domu i nie byliśmy nawet za bardzo zirytowani, raczej zmęczeni i rozbawieni. Najważniejsze, że było miło, bo jak mawiał klasyk „ w podróży najważniejsza jest podróż” I na tym ponownie opowieść mogłaby się zakończyć, ale wczoraj zdarzył się kolejny absurd. Poszedłem oto do kasy ( uwaga kasa jest otwarta tylko do 21.00- oczywiście jeśli ktoś jeszcze nie wie), aby na podstawie biletów pani wystawiła mi fakturę. Dowiedziałem się, że jeśli chodzi bilety z Przewozów Regionalnych problemu nie ma, ale te wystawione przez konduktora i kasę z Inter City, to sprawa zawiła. Jeśli kupowałbym bilet w bocheńskiej kasie, pani wystawi mi fakturę, jeśli jednak kupowałem je w sposób o jakim wspomniałem powyżej, muszę udać się do kasy IC, no najlepiej do Warszawy:) No, i jak tu nie kochać polskich kolei.
(BR)